Dzień dobry!
Nasz pobyt na krecie trwał tydzień, zdążyliśmy przez ten czas objechać spory fragment zachodniej części wyspy, jednak z nastawieniem na luz a nie gnanie i zwiedzanie na czas, byle zobaczyć więcej.
TRANSPORT
ZWIEDZAMY:)
CHANIA
BALOS I FALASARNA
Na kolejny dzień mieliśmy zaplanowaną wizytę na Balos, jednak czarne, groźnie wyglądające chmury gromadzące się nad półwyspem Gramvousa trochę przystopowały nasz entuzjazm. Wybraliśmy się więc najpierw na pobliską plażę- Falasarnę, z nadzieją, że przez ten czas niebo nad Balos trochę się rozchmurzy.
FALASARNA
Plaża znajduje się na zachodnim wybrzeżu wyspy, kilkanaście kilometrów od Balos. Z drogi dojazdowej rozciągają się przepiękne widoki na morze, sama plaża jest szeroka i piaszczysta a woda idealnie turkusowa. Nam niestety tego dnia akurat nie dopisała pogoda- baaardzo wiało, ale mimo to widoki były cudne i miło było posiedzieć na pustej plaży, słuchając szumu fal.
BALOS
Na Falasarnie przeczekaliśmy dłuższa chwilę, dopóki wiatr nie przegonił chmur i wyruszyliśmy w dalszą drogę- na Balos. Laguna Balos jest chyba najbardziej rozpoznawalnym miejscem na Krecie i w rzeczywistości jest równie piękna co na zdjęciach. Koniecznie trzeba zobaczyć! Dojazd do niej jest dość ciężki- trzeba pokonać ok 8 km gruntowej, kamienistej i momentami dość wąskiej drogi (większość wypożyczalni nie ubezpiecza aut od szkód wyrządzonych na drogach gruntowych, więc jest to jakieś ryzyko), ale nie mogliśmy odmówić sobie zobaczenia tego miejsca. W sezonie można się dostać na Balos również statkiem z Kissamos, jednak wiosną samochód jest jedyną opcją. Nasza adrenalinka opadła trochę, kiedy na drodze na Balos mijaliśmy w większości takie mini osobówki jak nasza, to znak, że się da:)
ELAFONISI
Kolejny dzień- kolejna piękna plaża do zobaczenia. Tym razem- Elafonissi, na południowo-zachodnim krańcu wyspy. Droga prowadząca z Chanii na Elafonissi jest przepiękna- wije się wśród gór, a widoki i odgłosy natury wbijają w fotel. Stojąc na parkingu nad wąwozem słychać tylko śpiew ptaków, i brzęczenie owczych dzwoneczków dochodzące gdzieś z gór. Swoją drogą, wszędobylskie owce i kozy były dla nas niezłą atrakcją:) Zdarzały się całe stada owiec leniwie spacerujące całą szerokością drogi, albo pojedyncze kozy stojące tu i ówdzie bez ruchu na pionowej skalnej ścianie..
Kiedy zajeżdżamy na parking przed Elafonisi, okazuje się, że mamy jeszcze kawałek do przejścia piechotą- jakieś 10 min gruntową drogą, z której cały czas widzimy morze.
Dzień naszej wizyty na Elafonisi był również bardzo wietrzny i dość chłodny. Nie mogłam tego odżałować, bo plaża była po prostu prze- pię- kna! Bardzo szeroka, z biało- różowym, mięciutkim piaskiem i idealnie błękitno- turkusową wodą. W sezonie, kiedy woda jest już ciepła, musi tu być prawdziwy raj na ziemi!
Knajpka znajdująca się przy wyjściu z plaży nie zachęciła nas z powodu średnio miłej obsługi i psychodelicznych kaktusów witających gości na wejściu, więc na obiad zatrzymujemy się w przydrożnej tawernie Oasis, w połowie drogi między Elafonissi a Chanią, zwiedzając przy okazji jaskinię Agia Sophia- dziesięć minut spacerem w górę, warto odwiedzić choćby dla widoków z góry.
FRANGOKASTELLO
Jakieś 15 km przed naszym celem zboczyliśmy kawałek z drogi, żeby zobaczyć Chora Sfakion- malutkie, urocze miasteczko, które również baardzo Wam polecam. Rzędy białych domków osadzone na zboczu góry, ciąg klimatycznych tawern wzdłuż wybrzeża i tak turkusowa woda, że to aż niewiarygodne:)
Po krótkim spacerze i lunchu w Chora Sfakion ruszamy nadmorską drogą do naszego docelowego Frangokastello. Piękne górsko- morskie widoki towarzyszą nam przez całą drogę, samo Frangokastello też jest przepięknie położone- z jednej strony wysokie góry, z drugiej morze, które widać z tarasu naszego studia. Te rejony wyspy nie są tak rozwinięte turystycznie jak północne wybrzeże, przeważają tu małe, spokojne wioseczki z kilkoma tawernami, a piękne widoki, cisza i spokój sprzyjają odpoczynkowi na łonie natury. Obok naszego studia właściciel hoduje stadko małych, przesłodkich kózek, a po wejściu do środka wita nas gekon siedzący na ścianie:).
Pogoda wreszcie się poprawiła, więc nadszedł czas na smażenie się na plaży! Plaża we Frangokastello jest spora i piaszczysta i żałujemy tylko, że w kwietniu woda w morzu jest jeszcze zbyt zimna na kąpiele (chociaż męska część towarzystwa się skusiła;) – w sumie woda nie zimniejsza niż latem w naszym Bałtyku…). Główną atrakcją Frangokastello jest niby twierdza, lecz na żywo nie zrobiła ona na nas wrażenia i nie poświęciliśmy jej większej uwagi.
Po kilku godzinach intensywnego plażowania i załapaniu opalenizny we wszelkich możliwych odcieniach czerwieni, decydujemy się na kolację w jedynej działającej o tej porze roku tawernie (otwartej z resztą od poprzedniego dnia) i zajadamy się pysznym, świeżym greckim jedzeniem, siedząc na tarasie z widokiem na morze, popijając wino i podziwiając zachód słońca. Sielanka!
MONI PREVELI
Kolejnego ranka pakujemy się w auto i za cel ustawiamy sobie Preveli- plażę z egzotycznym lasem palmowym, oddaloną o jakieś 50 km. Czy muszę powtarzać, ze widoki po drodze są zachwycające? 🙂
Kierując się drogowskazami dojeżdżamy do parkingu, z którego w kierunku plaży prowadzi ścieżka, która po chwili zmienia się w strome, kamienne schody wijące się po skalistym zboczu. Gdybyśmy widzieli ta drogę z parkingu, na pewno zmienilibyśmy buty, ale cóż- za późno żeby wracać, trzeba podjąć wyzwanie w japonkach:) (o ile zejść się dało, w drodze powrotnej było o wiele trudniej, no ale nie było innego wyjścia). Każda ilość schodów była warta tego co spotkało nas na dole. Pomijając na prawdę piękną plażę, otoczoną skałami- las palmowy jest na prawdę wyjątkowy, przedzierając się przez niego nie mogliśmy oprzeć się wrażeniu, że przenieśliśmy się na inny kontynent, a z rzeki zaraz wylezie krokodyl.
RETHYMNO
Nasz kolejny cel to Rethymno, a w zasadzie jego obrzeża, gdzie mamy kolejne dwa noclegi. Czeka na nas na prawdę uroczy apartament, cały w błękitach i bieli, z tarasem i widokiem na morze.
Na wschód od Rethymno szerokie, piaszczyste plaże ciągną się kilometrami- prawdziwy raj dla plażowiczów. Samo Rethymno jest prawie tak urocze jak Chania, chociaż jak dla mnie Chania wygrywa klimatem. Rethymno za to wygrywa cenami- jest tu zdecydowanie taniej.
JEZIORO KOURNA
Ostatniego dnia, w drodze powrotnej, zbaczamy kilka kilometrów w głąb lądu z drogi do Chanii, żeby zobaczyć jezioro Kourna. Turkusowa woda, otoczona przez góry, przywodzi trochę na myśl nasze Morskie Oko- z tą różnicą, że nad jeziorem Kourna temperatura wynosi 34 stopnie, a w wodzie można spotkać żółwia:) Na spontanie wynajmujemy rowerek wodny i przez najbliższą godzinę przemierzamy jezioro w poszukiwaniu żółwi, co w końcu skutkuje spotkaniem oko w oko z kilkoma osobnikami;)
I ZNÓW CHANIA
Wszystko co dobre szybko się kończy, nadszedł czas powrotu. Ostatni dzień poświęcamy na włóczenie się uliczkami Chanii i wygrzewanie się w słońcu, żeby nałapać trochę ciepła na zapas.
Przy okazji jemy obiad w naszej ulubionej tawernie (Ela), którą zdecydowanie polecam- zawsze pyszne jedzenie (szczególnie briam i wegetariańska musaka), obsługuje dwóch przesympatycznych starszych panów, a w dodatku mają stoliki pod najpiękniejszą wisterią, jaką kiedykolwiek widziałam!
Uff… gratuluję wszystkim, którzy dobrnęli do tego momentu:) I tak starałam się streszczać, mogłabym tak pisać i pisać..
Na koniec gratka dla oszczędzających (tak jak ja- początkujący przedsiębiorca:P) – cały pobyt wyniósł na jakieś 1200zł na osobę, przy czterech osobach podróżujących. I mówiąc cały, mam na myśli na prawdę wszystko- loty, samochód, paliwo, noclegi i jedzenie:) Czy muszę zachęcać Was bardziej do odwiedzenia Krety wiosną? 🙂